16.8.10

Zanim mój laptop wróci do żywych i będę w końcu mogła dać upust wynurzeniom
o okropnych Katowicach, pięknej na ich tle niczym raj utracony jak to ktoś, nie pamiętam kto na swoim muzycznym blogu zauważył Dolinie Trzech Stawów, muzycznych odkryciach, przemyskich poljach, zalewach, górach, wiatrakach, upałach i rozkminach, zanim to wszystko opiszę ze wszystkimi detalami i aż do wyrzygu to dziś będzie jeszcze krótko i treściwie. A dokładniej to będzie o szczoteczce do zębów.

Bo tak sobie kilka dni temu zdałam sprawę, że to jest naprawdę przerażający przedmiot. Uświadomiłam to sobie stanąwszy przed lustrem o 3 w nocy już lekko pijana trochę dźwiękami, trochę słowami (ach!) ale najbardziej to chyba jednak winem półwytrwanym przed czyimś lustrem z zapakowaną jeszcze ową szczoteczką w ręku, którą rozpakować miałam po to żeby tam była po prostu i żeby była moja. Żebym nie musiała nosić swojej innymi słowy.

Bjork śpiewała I'm so bored with cowards, they say they want and then they can't handle. Obawiam się, że okażę się tchórzem ale na razie chłonę to co mam. Do dania i do wzięcia. W obustronnym pakiecie przede wszystkim rozmowy oparte na wzajemnym kończeniu zdań, żarty doprowadzające do łez i tyle subtelnej i werbalnej czułości, że aż przestałam maniakalnie pierdolić o seksie co M bezczelnie mi wytknęła. Wszystko się dzieje po coś, cytując moją A, ale na opiewanie jej cudowności i gościnności jeszcze przyjdzie czas.

Aha, szczoteczkę drżącymi rękami w końcu rozpakowałam. 


Caribou- Sandy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz