18.10.10

Biegam po mieście stołecznym jak chomik na amfie po kołowrotku. Między uczelnią, pracą, i miliardem spraw wciskanych w krótkie 'pomiędzy'. 
Ze światem pozostaję w kontakcie czytając 'Wprost' w metrze a do domu wpadam jak pies do budy po to by zasnąć w locie na poduszkę i zaparzyć kolejną porcję kawy do termosu. Składanie łóżka się nie kalkuluje chociaż buty na noc jeszcze zdejmuję. Ostatnio na przykład, pozostając na nogach 28 godzin non stop, osiągnęłam nowy wymiar świadomości. Gdyby ktoś nie odebrał mnie z pociągu pewnie skończyłabym, dostarczona tam przez przypadkowych obserwatorów, w Monarze. Najlepszym dowodem niech będzie, że na słowa 'ja pierdolę' odpowiadałam klasykiem: 'a ja twoją matkę wiśnioku pierdolony' uważając się za ostrego jak brzytwa mistrza ciętej riposty i umierając ze śmiechu i radości nad własną błyskotliwością.

Mimo chaosu i nawału spraw czuję, że mam siłę by unieść to wszystko i jeszcze więcej. Oglądam siebie samą z kompletnie innej perspektywy, odnajduję w sytuacjach dotychczas niewyobrażalnych, rozbijam sukcesywnie dotychczasowe wyobrażenie o szczęściu
w drobne kawałki jak kieliszki po wznoszonym toaście i to daje mi chorą, nieporównywalną
z niczym satysfakcję. Jakby nie było nieprzystające do niczego, pokraczne, dziwne
i nierealne, szczęście, że nazwę tak górnolotnie to co czuję, gdy się pojawia i otumania, uderza ze wszystkich stron i robi z ciebie debila, który nagle wzdycha na widok zachodu słońca i słucha Alanis Morisette, nie respektuje żadnych reguł. Nigdy już nie powiem 'nigdy', bo jestem żywym dowodem na to, że absolutnie wszystko jest możliwe. 

Coś takiego ekstremalnego dzieje się co dzień w mojej klatce piersiowej, mam wrażenie, że moje serce codziennie zalicza skok na bungee. Nie boję się zimy, krótkich dni i chorych temperatur. Po pierwsze, gorszej niż ta ostatnia  nie będzie już nigdy. A po drugie wciąż słyszę, że 'przecież będzie pięknie, zobaczysz'. Dlatego nawet troszeczkę na nią czekam.

Polly Jean, tym razem udająca Bowiego, będzie raz jeszcze. Bo wymyśliłam sobie, że ten riff idealnie odzwierciedla to, co gra mi w głowie w chwilach gdy czuję że oszaleję
z radości.

Infantylne post scriptum: wiecie, że wu plus em równa się....?