12.9.10

'Siejesz wokół siebie zniszczenie i gdziekolwiek się pojawisz, wszystko zamieniasz
w niwecz'.  Takim oto tekstem uraczyła mnie dziś, słowo w słowo, moja mama. So noise.

Sierpień minął błyskawicznie. Minął pod znakiem Katowic, Przemyśla, upałów, Siemianówki, pisania projektu o dofinansowanie w ramach praktyk od 8 do 16, co dłużyło się za bardzo i z każdym dniem piękniejszych wieczorów mniej więcej od 19 do północy. Te  z kolei kończyły się za szybko. Hole poczekało na mnie z koncertem a Metro stało  się moim drugim domem. Trzecim. A może i czwartym. Nieważne. 
 
Offa opisywać szczegółowo nie będę, naczytałam się, nagadałam i narozkminiałam na ten temat tyle, że mam już trochę dość. Ważne, że ani deszcz ani pseudozapalenie zatok, które, katowane lekami przeciwbólowymi pozwoliło mi przez trzy dni wypić morze alkoholu
w postaci jednego piwa, w dodatku redsa malinowego, nie stanęły na drodze radości jaką czerpałam z bycia w 'mieście ogrodów'
( sic! )
O dziwo nie utonęłyśmy z M choć kalosze eksploatowałam nadintensywnie, tak samo jak płaszczyk przeciwdeszczowy. W Dolinie 3 Stawów swojsko, kameralnie, dobrze. Znajome twarze, nieznajome często dźwięki, słodkie toi toie i zajebiste kabanosy. I tylko teleporter by się przydał niestety. Bo zmuszona byłam pominąć ukochaną Baabę chociaż Elvis dał radę. Zresztą 'Cigarette smoke phantom' dla mnie da radę zawsze. Mniej więcej chronologicznie to co widziałam dnia pierwszego i co zrobiło wrażenie: NP, Zu, Fennesz,
i Lenny Valentino. Jak dla mnie milion lat świetlnych od Myslovitz, introwertyczne dźwięki z czysto poetyckimi tekstami, powroty do dzieciństwa, na dodatek deszcz. Dreszcze i niemalże łzy w oczach. Warto było. No i A place to bury strangers z fizycznie odczuwalną ścianą dźwięku, stroboskop w mózgu i wiertara w gardle, poezja. 

A następnego dnia był bauns. Przy Toro y Moi, nie wiem czy kiedykolwiek byłam na bardziej pozytywnym koncercie a ryje mi i M nie przestawały się cieszyć przez pełną godzinę. Apteka dała radę. Połówkowo widziałam milion innych rzeczy, których nie dam rady tu opisać ale o These are powers wspomnieć muszę. Krótko i zwięźle: wow. Choć zupełnie czegoś innego się spodziewałam ale może to właśnie element zaskoczenia przeważył. Bo mam wrażenie że na ipodzie katowałam zupełnie inny zespół. No i Niwea, no. No. Tune-Yards skomentuję tylko tak, że mnie zamurowała i rozjebała na tyle, że chwilowo miałam gdzieś czy spóźnię się na Flaming Lips. O koncercie tych ostatnich pisać nie będę bo napisano już chyba wszystko. Albo ja jestem ucieleśnieniem plebsu i mam czysto jarmarczne potrzeby ale płakać mi się chciało ze wzruszenia patrząc, słuchając
i czując latające nad głową balony. I panów wychodzących z wielkiej wadżajny. Malkontenci spojrzą z politowaniem ale nic mnie to nie obchodzi. Jestem tylko prostą dziewczyną z Podlasia. Tak czy siak, bez pięknych dźwięków to przedstawienie nie miałoby żadnego sensu.

A później było Podkarpacie. Zabawy w małego chińczyka fotografującego wszystko co się rusza. Przy robieniu fot zajebistą, przeze mne opatentowaną techniką 'zza szyby samochodu' osiągnęłam dno totalne. Hasanie po niemalże ukraińskich polach i ćpanie niemalże ukraińskiego powietrza. Publiko podlaska: tam, do chuja pana wszędzie są góry albo jakieś pagórki! I aż uszy się zatykają.
  
A ugościła mnie jakbym była co najmniej Dalajlamą za co oficjalnie publicznie dziękuję.
I były rozkminy i na trzeżwo i po pijanemu, o wszystkim i o niczym. No dobra, właściwie tylko o jednym. No, o tym o czym ja i ona możemy w nieskończoność i jeszcze więcej.
I znów doświadczyłam tego cudownego uczucia kiedy po 5 minutach rozmowy pełnej rozpaczliwych lamentów i problemów z mojej strony na jej pytanie 'ale jaki ty kurwa w ogóle masz problem?' przez minutę jąkam się jak upośledzona by dojść do wniosku, że 'kurwa przecież nie mam żadnego.' Tęknię mocno, co smsem nie doszło piszę na blogasku. Zatem włala. I jakoś bardziej nie mogę się doczekać po tym wszystkim października.

Żeby w pełni oddać klimat podkarpackich samochodowych wojaży  wrzucam coś niesamowicie pozytywnego co zawsze będzie mi się już kojarzyć z tym pobytem. Pokochałam tę piosenkę od pierwszego usłyszenia. Pewnie dlatego że wokół było tak pięknie, zielono, gorąco a ja też nie miałam jeszcze pojęcia 'que voy a hacer'.

Poza tym zyskałam szwagra. Sprzed ołtarza nikt nie uciekł, rozjebaliśmy 
z A parkiet, nie połamałam się na szpilach a na samym ślubie, ja, przeciwnik małżeństwa totalny ryczałam jak głupia. No, to moja siostra, kaman! Wyglądała pięknie swoja drogą.
I tylko moje kompleksy wzrosły, że ja się, kurwa do takich wzniosłych i nieskalanych, idealnych rzeczy z moją aparycją rzekomo chamską i charakterem zgorzkniałym węszącym wszędzie nadciągający rozkład nie nadaję. Przyjdziemy niedługo z mamusią sprawdzić prześcieradło 
i wywiesić zakrwawione na wiosce w oknie coby sąsiedzi widzieli.

When you call out my name in rapture
I volunteer my soul for murder
I wish this moment here forever


PJ Harvey feat. John Parish -Black hearted love

'Cały ten seks' w moich uszach, wino w ustach i jakaś cholernie egzotyczna
a zarazem niesamowicie swojska i ciepła przestrzeń do odkrycia. Wszystkie symptomy.

Nie umiem chyba pisać w stanie narkotycznego haju ( podobno coś na jego podobieństwo teraz dzieje się w mojej głowie ) więc pozwolę sobie na zamieszczenie czegoś co doskonale oddaje wszystkie moje aktualne emocje:


 

Tym uroczym akcentem dziękuje za uwagę i uciekam w bardzo przyjemne towarzystwo i nie mniej przyjemne okoliczności.