1.3.12

Moje pozbawione lekarskich pieczątek żółte papiery tworzą bardzo gruby segregator, w którym wciąż przybywa nowych zakładek. 

Według klasycznego behawioryzmu z tego tytułu posiadam pełne prawo do kierowania zażaleń na adres domu, w którym się wychowałam. Idąc tym tropem ja śliniłam się doskonale i bardzo obficie: to żarówka bywała przepalona. Trop to bardzo dla mnie wygodny ale katolickie wychowanie zrobiło swoje i jednak bliżej mi do samobiczowania się niż do uznania, że za wszystkie moje upośledzenia odpowiada ktoś inny. Oddałabym wszystko za umiejętność umywania rąk i rozkoszowania się zapachem mydła. Ja jednak wciąż wymierzam sprawiedliwość obgryzając do krwi paznokcie.

Ty też nie widzisz we mnie efektu ubocznego seksualnej interakcji dwóch osób, hybrydy dwóch kodów genetycznych zmaterializowanych w postaci niezgrabnej kaczki krzyżówki. Widzisz mnie taką jaka jestem sui generis i w oderwaniu od wszystkiego. Liczysz, że jestem czymś więcej niż efektem genów, wspomnień, wyuczonych odruchów i technik wychowawczych. Nie dzielisz mnie na pół. Czuję ulgę, że nie masz takiej mocy: gdybyś rozłożył mnie na czynniki pierwsze po prawej (zgodnie z politycznymi przekonaniami) umieszczając to co dostałam po tacie a po lewej to, co po mamie mogłoby się okazać, że nie zostało nic pośrodku. 

Nie, nie wyrzekam się odpowiedzialności za koszmary, które nam funduję. Moje tłumaczenie jest mętne jak Twoja niedopita wczorajsza kawa z mlekiem. A już na pewno jest mniej sugestywne i spektakularne niż recital które zdarza mi się urządzać. Autorski i w stu procentach improwizowany. Przepraszam, że masz gwarantowane miejsce w pierwszym rzędzie. Wciąż wiele mi brakuje do wdzięku Beaty Kozidrak.

Ale uwierz mi, gdy zamieniam się w Mr Hyde'a nie robię tego dla artystycznej satysfakcji.  To trochę tak jakbym podczas pięknego letniego popołudnia nagle wpadała do czarnej dziury i zapominała, że gdzieś tam w oddali fruwają motylki a Ziemia posiada dwa zwrotniki. Gdy czuję, że rozmagnetyzowują się bieguny ucieczka do wieśniackich gestów, krzyku, i prostego systemu kar i nagród wydaje mi się łatwiejsza do zniesienia niż niezidentyfikowana panika, która zjada moje wnętrzności.

Jedną z nielicznych teorii, które do mnie przemawiają jest ta o jedności ciała i umysłu. Wierzę w nią nie tylko dlatego, że nie uznając istnienia duszy identyfikuję (bardzo prymitywnie) swoje wnętrze i emocje z twarzą i ciałem. Często skutkuje to intifadą przeciwko opresji narzuconej przez moją fizyczność. Walczę bowiem o każdy jej centymetr. Pilnuję by w reprezentowaniu tego, co chcę przekazać była precyzyjna jak ostrze twardego ołówka. Zabrzmi to głupio do granic możliwości ale chyba chcę by była doskonała. Dookoła atrakcyjne czterdziestki i pięćdziesiątki, matki, żony i już nawet nie kochanki opowiadają o pięknie godzenia się ze swoją prezencją i o tym, jak histeryczne jawią im się doświadczone w młodości frustracje. Nie do końca rozumiem jak można zdystansować się od czegoś co jest ze mną ciągle, od czego nie mogę odpocząć- od mojego ciała. Nie wykluczam, że jestem po prostu jakoś osobliwie tępa w tej kwestii a w Twoim zarzucie dotyczącym niewspółmierności moich dylematów do inteligencji jest sporo prawdy.

W monolityczność ciała i mózgu wierzę również dlatego, że myśli potrafią wpędzić mnie w namacalną fizyczną katatonię. Nie jest to ani miłe, ani egzotyczne ani w żaden sposób wzbogacające doświadczenie. Jest ono, prawdę powiedziawszy, chujowe i wykańczające. 

Walczę o to by zbiór moich demonów okazał się zbiorem otwartym: wciąż ostentacyjnie pokazuję im wyjście. Kuszę perspektywą zmiany lokum, stale podwyższam czynsz. 

Zostają.

Ale uwierz mi, znudzi im się tutaj.