9.11.10

Zawsze fatalnie znosiłam codzienność z całą jej monotonią, przewidywalnością i wkurwami prozy życia rangi braku upranych majtek czy czegokolwiek co można by do gara włożyć. Miewałam okresy, w których za główny cel stawiałam sobie nadążenie za nią
i sprostanie wszystkiemu czego, grożąc palcem ode mnie wymagała. 
ADHD warszawskich przejść podziemnych, metra i chodników dopełniało klimatu i nie ułatwiało bynajmniej relaksu i kultywowania chilloutowych myśli. Wydaje mi się, że spieprzyłam sobie w ten sposób sporo dni i regularnie uprzykrzałam chwile, które nosiły w sobie niesamowity potencjał. 
Owszem, wciąż zdarza mi się znajdować w ogromie załatwionych spraw jakąś anormalną przyjemność. Ba, wszelkie rozkminy wówczas znikają bo po 20 godzinach na chodzie moje egocentryczne i nastawione na self-rozkminianie 'ja' przestaje istnieć i unosi się kilkanaście centymetrów ponad chodnikami. I nawet energii mi nie brak żeby to wszystko ogarnąć, nie, raczej poczucia zasadności tego zapierdalania. Szczęście i duma że udało mi się 
w dzień roboczy znaleźć siłę by ogolić nogi wydają mi się mocno słabe. Z nieukrywaną zazdrością i podziwem patrzę na osoby, które w naturalny sposób cieszy ten bieg, potrzeba nadążenia za wszystkim, które zawsze są przed czasem, przygotowane na każdą ewentualność. No i jeszcze nogi i nie tylko nogi ogolone mają zawsze.

Dlatego, żeby nie oszaleć i się w poczuciu niższości nie zajebać, mniej i bardziej istotne wiszące nad głową obowiązki i nudne rytuały sukcesywnie próbuję oswoić i jakoś przemarcyśkować. 
A to celowo coś olać, a to zapomnieć o tym, że jest siódma rano a ja będę
w domu o 23 słuchając chorych /pozytywnych/baunsowych dźwięków. Późną jesienią
i zimą słuchanie Joy Division powinno być dla mnie całkowicie zakazane choć wiem, że wrodzona skłonność do masochizmu i bezkrytyczne uwielbienie dla Curtisa sprawią, że kilka razy absolutnie świadomie zdarzy mi się złamać lekarskie zalecenia. Jak M lubię też zatopić się w alternatywnej, równoległej do tej prawdziwej rzeczywistości. 

Doszłam też do wniosku, że naturalnym sposobem na wypieranie monotonni jest dla mnie podświadome poszukiwanie sytuacji dziwnych, nowych i ryzykownych. Po dawce ekstremalnych emocji, jakie zafundował mi mijający rok, a których kumulacja nastąpiła w ciągu ostatnich 2 tygodni tym trudniej odnaleźć mi się plątaninie banałów. Końcówki nerwów mam wysunięte wyjątkowo blisko tafli skóry, czekam w napięciu na kolejną niespodziankę. Pomału wracam do cywilizacji, ale obawiam się, że obleśny i do bólu depresyjny listopad mi w tym nie pomoże, dlatego przyjdzie mi liczyć w tej walce tylko na siebie.

Aż się prosi by zarzucić jakąś mądrą myślą, metaforą, cytatem ale chyba zaczyna mi brakować słów na opisywanie procesu odkrywania nowych zwoi nerwowych we własnym mózgu. Szybko, boleśnie, trochę nie na moich zasadach, drastycznie, ale nieuniknione nastąpiło i czas nie stanął w miejscu tak jak jak z ogromną ostrożnością przewidywałam, chociaż nie miałam odwagi snuć jakichkolwiek intensywnych domysłów
czy prognoz. Mogłam tylko starać się ze wszystkich sił wznieść na wyżyny psychicznej wytrzymałości, szczerości i spokoju i dołożyć wszelkich starań by zneutralizować uderzenie, które i tak okazało się bolesne dla dwóch osób, którym najbardziej zależy na moim szczęściu. 

Bo palenie za sobą mostów w grę nie wchodziło absolutnie. Aż się prosi aby zarzucić  podręcznikowym klasykiem z tej okazji, ale powstrzymam się z lęku przed nadmierną dosłownością. Bo przecież ja tu filozoficzne rozważania najwyższego lotu snuję a nie organizuję playlistę dla sentymentalnych pięćdziesiątek. 
W związku z powyższym wściekła na siebie jestem za zaniedbanie towarzyskich kontaktów
i proszę 
o rozgrzeszenie i odrobinę większą niż zwykle tolerancję dla moich dziwactw. 'Oczy mam w głębokich dołach, jest ze mną utrudniony kontakt.' Jednocześnie chcę się obronić: zakochanie nie ma najmniejszego wpływu na moją płodność literacką, po prostu laptop wciąż przeżywa załamanie nerwowe, do tego stopnia wypierając zastaną  jesienną rzeczywistość że, mam nadzieję chwilowo, stracił pamięć.

Nadszedł moment, którego się bałam. Moment zdawałoby się naturalny w każdej znajomości,  który następuje wtedy, gdy chłopiec spotka dziewczynkę i decydują się posiedzieć razem na jednej ławce troszkę dłużej bo przecież wygrawerowane tępym scyzorykiem inicjały zobowiązują. Choć wciąż są świeżutkie, ławka nie tak znowu nagrzana a ptaszki śpiewają jak w Królewnie Śnieżce. W końcu w całym tym moim cienkim sposobie bycia, żałosnych żartach o minetach, i rubasznym śmiechu sama się pogubiłam
i zobaczyłeś mnie całkiem nagą (metafooora, publiko!metafooora!) a nie tak miało być
w mojej utopijnej wizji. Miałam być sweet ale jednocześnie cyniczna, cyniczna jak kurwa brzytwa, miałam hamować złe emocje, nie obgryzać paznokci i pierdolić system a w gorszych chwilach zaszywać się mojej norce i nikogo tam nie wpuszczać. Zatem dziękuję, że wytrzymujesz 
a nawet całkiem przekonująco zapewniasz, że znajdujesz przyjemność w obserwowaniu jak rysuję uśmiechnięte chuje gdzie popadnie, że znosisz jak
w artystycznym szale drę mordę do
tego przerażającego refrenu, zamieniając mieszkanie w burdel jak tornado i że ze stoickim spokojem przypominasz, że pomiędzy euforią a rozpaczą istnieją też czasem stany pośrednie. I za wiele innych 'łaskoczących rzeczy', które do upublicznienia się nie nadają.

Lubię SLE, ten akordeonik bardzo mnie kręci. Gdy pierwszy raz usłyszałam 'Foam' nie zmrużyłam oka do 5 rano, delektowałam się dźwiękami. Choć do ich koncertów szczęścia nie mam. A to zagrają o 17 jak to na Offie, a to w Forum, gdzie siedzieć kazali bo to kino przecież
i czasem tylko nóżką tupnąć można.


Wróciło mi autystyczne hobby czyli rozwiązywanie sudoku. Nie wiem
o czym to świadczy ale jedno jest pewne, nie jest to forma osiągania seksualnej satysfakcji. Mam taką teorię, że niektórzy jedynie poprzez krzyżówki są w stanie powyższej doświadczyć. O, ostatnio lubię też kolorowanki. Tak, zdecydowanie koloruję jak rasowy maniak seksualny.


Ależ ja jestem nierozważna. Po trzech miesiącach dopiero zapytać bojaska wprost o znak zodiaku. W dodatku podobno dwa rogate zwierzęta 
w jednej yyy..stajni nie mają szans bo obijają się o siebie. 
Dyskusja rozgorzała przy sobocie, a jej inspiracją 'Familiada'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz