6.6.13

Myślałam ze uciekam z pola minowego w wietnamską dżunglę, w której będę musiała przetrwać jedząc trzcinę cukrową, a okazało się, że wystarczyły dwie godziny rytuału przejścia sponsorowanego przez Ryanair, bym zapomniała o ciągnącej się za mną wojnie. Nie musiałam nawet otrzepywać się z kurzu.

Zachwyt przyćmił złość, pretensje, paranoje. Z miejsca nie zakochuję się w miejscach tylko czasem w ludziach, tak myślałam, ale póki co rzeczywistość wygląda odwrotnie. Są chwile, gdy nie dziwią mnie już tak bardzo palmy, turkusowe morze i kwitnące kaktusy. Częściej jednak rozglądam się dookoła z niedowierzaniem i staram się nie płakać 
z nadmiaru wrażeń. Mam pełną świadomość tego, ze jestem w raju. 

Otwieram opakowanie perfum które dostałam pół roku temu w innym świecie, w innym życiu. Najpierw boję się, że z kartonowego pudełka wyfruną słonie jak z szachownicy
w 'Jumanji', że znowu poczuję znajome bicie serca  a aligatory wciągną mnie w wir brudnej
i obrzydliwej rzeki. Nie czuję jednak nic. Słyszę śpiew flamingów, gdy wracam o 4 rano do domu i zapach kwitnących pomarańczy. 

Nienawidzę przypowieści o nowym poczatku, rownie mocno irytuje mnie krytykowanie przeszłości, w której tkwiło się obiema nogami i z pełnym zaangażowaniem. I za którą bez zastanowienia skoczyłoby się w ogień jeszcze kilka miesięcy temu.

Mam ogromny dług wdzięcznośći wobec tej burzy, która go zgasiła. Zawsze kochałam burze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz