22.7.10

Tak się stało, że i mnie dopadł syndrom życia na walizkach. Nie, nie ten wakacyjny tylko permanentny, spowodowany częstym obcowaniem z instytucją, która zagina czasoprzestrzeń czyli Polskimi Kolejami Państwowymi. Z pewną taką nieśmiałością uświadomiłam sobie, że poczucie swojskości zapewnia mi mój laptop, pseudoipod wraz z słuchawkami i kilka ważnych osób w pobliżu. Skrajne zmiany krajobrazu i nawyków co jakiś czas w dziwny sposób pchają mnie do przodu nie pozwalając się przyzwyczajać i zatrzymywać. Bo przyzwyczajenia to zło a Waits puentując  'Rain Dogs' miał absolutną rację.

W moich pięciu metrach kwadratowych na siódmym piętrze wieżowca na Muranowie, przestrzeni eksploatowanej przeze mnie chyba najintensywniej, dzieją się rzeczy o których nie śniło się filozofom. Cudowna samotność sprawia że moje rozkminy osiągają nowy wymiar, twory mojej chorej jaźni materializują się i żyją własnym życiem a ja sama osiągam lucid dreaming na jawie i niczym Stachurski staję się żółtą magnetyczną gwiazdą
i przekraczam granice ludzkiej  wyobraźni. W skrócie: za dużo, kurwa myślę. Mimo ogólnej ciasnoty nie zamieniłabym mojej psiej budy na nic, bo cytując klasyka ,' gramatyka nie bez powodu mówi, że spokój występuje tylko w liczbie pojedynczej.'  Jest więc mi ona wspaniałą bo moją i jeśli ktoś spróbuje do niej wtargnąć nieproszony nie zawaham się
i odgryzę mu jaja. Albo przynajmniej trochę poszczekam i pogryzę mu kapcie

Blog? Może to i czerstwe i tak, mam już niestety nieco więcej niż 13 lat, ale jak mój tata ostatnio zauważył, przechodzę podobno spóźniony okres buntu i ‘coś kombinuję’ bo ‘na obchody rocznicy Grunwaldu nie poszłam ale na jakieś parady mi się zachciało.’  No, pojebało mnie do reszty.

Myślę, że kawałek własnej,  choćby wirtualnej przestrzeni, sprawi, że w tych namacalnych 5 metrach, zrobi się mniej gęsto od emocji. Jest też jakaś nieśmiała nutka nadziei, że może jestem zdolna do, choćby tak prymitywnej, formy ekspresji. Niekoniecznie słownej, za dużo chłonę pięknych dźwięków, za często mam ochotę krzyknąć 'Babciu ! To je zajebiste!' a papierowo- zeszytowy pamiętniczek niestety słabo obsługuje jutjubowe linki. 
Słowem, mój nieistniejący terapeuta przypominający Kevina Spacey anno domini 1999 twierdzi, że taki słodki blogasek dobrze mi zrobi. A zatem hejże hola, przygoda przygoda  i chyba czas najwyższy zaprzyjaźnić się z kodem html, w który póki co wpatruję się z otwartą gębą, 'wtf?' wypisanym na twarzyi niecenzuralnymi zwrotami rzucanymi w próżnię średnio raz na minutę.

Od kilku dni natomiast baaaardzo dobrze robi mi pani Merrill Garbus. I nawet słyszalne wrzaski dzieciaka którego pilnowała podczas nagrań nie są w stanie mnie odstraszyć od 'Bird Brains'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz