1.12.10

Zdecydowanie za często dopada mnie poczucie żenady. Przeczytawszy dziś wiele mądrych i bardziej mądrych myśli jednego z dwóch moich ulubionych osobników płci męskiej po czterdziestce, Wojewódzkiego J., uświadomiłam sobie niby oczywistą, a jednak niezwykle odkrywczą rzecz. Ogólnie rzecz ujmując powiedział on, że każda inna niż stworzona przez niego samego forma i konwencja, w której musi funkcjonować żenuje go i cała ta szydera bierze się z samoobrony przed tym poczuciem.
I, choć nazwanie tego co uprawiam szyderą ma się do siebie tak jak nazwanie ratlerka rottweilerem z tego tylko tytułu że oba umieją szczekać, to ja ten ból podzielam. Żenuję się w sytuacjach, do których totalnie nie przystaję. A jest to żenada bardzo specyficzna 
i sadomasochistyczna bo żenuję się samą sobą.

Samożenada, bo tak ją nazwę stanowi byt zupełnie ode mnie niezależny i odrębny. Zdarza się, teraz sporadycznie, kiedyś nagminnie, że włazi  z butami w moją samotność. Siedzi sobie  wtedy obok z listą towarzyskich porażek jakie przez nią
w mijającym dniu zaliczyłam i
chichocze w najlepsze a ja spuszczam główkę, obejmuję ramionami nogi, przytulam misia i siadam w kącie. I się tylko wzdrygam i trzęsę gdy ta głos podniesie albo mnie za ucho pociągnie. I tak sobie we dwie siedzimy, ja i ona, ta szmata co się upaja moim epickim cierpieniem.

Żenuję się gdy muszę wchodzić w pełne teoretyzowania uniwersyteckie polemiki, które są dla mnie abstrakcją, ale trzeba, po przecież pomyślą, że debil ze mnie. Żenuję się gdy babcia pyta mnie czy mam już chłopca albo czy ładny ten święty obrazek, ba, chyba nawet gdy pyta czy pomidorowa smakuje to trochę mi niekomfortowo. O, nawet obcasów nałożyć nie mogę bo też jakoś głupio, stuka to jakbym ja była nauczycielką jakąś. Jestem nieelastyczna do granic możliwości co stanowi żródło moich odwiecznych frustracji, kompleksów i poczucia winy. Zwłaszcza, że siostra ma, odkąd pamiętam, ociekając zajebistością  rozkładała śnieżnobiałym uśmiechem i urokiem osobistym na łopatki wszystko co się rusza. Zatem wzorce miałam z najwyższej półki a jednak nie umiałam ich odtworzyć. Wciąż oswajam się z tym, że foremka, z której jestem wypieczona ma swój własny kształt, choć może jest on mało symetryczny. 

Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że ja naprawdę nikogo krzywdzić moją gburowatością nie chcę. Ja po prostu, przez to poczucie  żałosnego niepasowania do klimatu mam czasami taką gulę w gardle i paraliż mózgu, wiem, to dysfunkcja poważna, ale chyba też nieuleczalna. Nie łatwo być puzzlem, który nie dość, że ma wypustek za mało to jeszcze
w nieodpowiednich  miejscach. Bardzo pragnę  to zaakceptować i od wielu bardzo się staram...nie, gówno prawda, nigdy się nie starałam. Zawsze wiedziałam, że ta walka jest skazana na porażkę. 

Fakt faktem, że chciałabym uznawać słuszność spraw powszechnie za słusznie uważanych oczywiście jeśli wiązałoby się to z pełnym przekonaniem i szczęściem. Tylko, że ja mam naturę, którą A. ładnie dziś nazwała 'przewrotną' i której istota opiera się na banalnej zasadzie negacji. Mianowicie gdy coś zrobić muszę bo trzeba/każą/wszyscy to robią/wypada/otrzymam 50 pkt lansu natychmiast wybałuszam oczy
i staję dęba niczym surykatka po czym ogarnia mnie najprymitywniejszy instynkt przetrwania i zamieniam się w antylopę, która, potykając się
o własne nogi, ucieka przed gepardem. Choć daleko mi do megalomanii to w moim świecie panuje totalitaryzm i jakiekolwiek naciski na führera czyli mnie kończą się katastrofalnie. Prawdopodobnie żyjąc w ZSRR byłabym, na złość wszystkim, gorliwą katoliczką. Ciężkie to życie, gdy w imię aspołecznej potrzeby uczciwości wobec własnego odbicia w lustrze, trzeba rozrywać sobie koszulę na klacie i się samobiczować i siebie samą od suk wyzywać.

Przepraszam za kolejne emo rozkminy. Dzięki nim czuję się trochę mniej chora psychicznie.
  
-This is not real, this is not really happening. -You bet your life it is.
Tori w najgenialniejszym wydaniu, proszę państwa:

I babciu- wiem, że to czytasz-naprawdę wspaniale gotujesz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz