14.1.11

Dochodzi trzecia w nocy, czyli pora kiedy mój umysł bezwzględnie i w trybie natychmiastowym domaga się uwagi. Powinnam zapewne robić milion ważniejszych rzeczy niż wygłaszanie monologu do siebie samej ale nic nie poradzę na to, że i tak nie zasnę. Choć pewnie wpadałoby bo jutro przyjdzie mi być przodownikiem pracy wyrabiającym 200% umysłowej normy. Zresztą monolog ów stanowi (zważywszy na chwilowo intymny coraz  samozadowalający charakter) pewien rodzaj masturbacji,
a masturbacja, jak wiadomo to samo zdrowie. 

A w zdrowie inwestować trzeba.

Prawda jest taka, że ja wielbię tę porę totalnego zawieszenia jak mało co. Wrażenie, że jestem jedyną osobą na świecie i nic nie jest w stanie zachwiać mojego poczucia bezpieczeństwa. I świadomości, to przede wszystkim. Ciemność nocy sprawia, że dostrzegam w idealnych proporcjach potrzebę walki a jednocześnie wyrzeczenia się wyścigu, który społeczeństwo funduje mi za dnia. Dystans, niewymuszona 
i niezamierzona medytacja, dzięki której wiem że istnieją różne, również piękne warianty samotności. 

Zatem nic na to nie poradzę, że o tej właśnie porze myśli zaczynają wić się wokół mnie jak dziwki. Same się proszą o to, żeby wybierać spośród siebie co najlepsze i najbardziej ponętne i zapraszać skinieniem ręki do kabiny. Chociaż to chyba metafora nie na miejscu bo stan mojej głowy, pokoju i psychiki obecnie bardziej przypomina zwykły burdel niż klub go-go z luksusowymi kabinami.

Muranów krzyczy. Warszawa krzyczy, wulgarnie i ostentacyjnie, nie lubię jej za to. Widocznie mam temperament emerytki i do tego chyba za krótkie nóżki. Bo ciężko mi za nią nadążyć.

Słyszycie ten beatbox? To jej najlepszejsza piosenka, kropka.

I na dodatek szum deszczu liże mnie po uszach. Idealne okoliczności przyrody. Słyszę pierwsze dzienne tramwaje za oknem. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz