4.3.11

To będzie post post. Postsesyjny, postalkoholowy, postferyjny, postmelanżowy. Może trochę niedopracowany ale wygłodniały tłum domaga się kolejnej porcji porad jak (nie)żyć.
W jednym z artykułów w dziś przeczytanych 'WO extra' autorka stwierdza, że większość blogów to 'porzucone łódki dryfujące przez wieczność po cybernetycznym oceanie'. Nie lubię słowa 'wieczność' ani tym bardziej 'większość' a mojego blogaska kocham do szaleństwa 
i żadne porzucanie w grę nie wchodzi.

Znów wykopano mnie z pędzącego i pachnącego gandzią samochodu bez dachu wprost na pustynię, na której przyjdzie mi gadać do zasuszonych kaktusów. Nienawidzę tego, kulę się zatem i obrażam chwilowo na cały świat.

Przeżyłam tej zimy kilka defloracji jednak żadne nie bolały. Począwszy od tego, że ja, dziecko podlaskich łąk i bałtyckiego morza ujrzałam w końcu góry zimą skończywszy na nauce jazdy na snowboardzie (fanfary i standardowa jednostka wymiany na "l' dla W za cierpliwość). W drodze górnolotnie przysięgałam sobie rozstanie z meliniarskim ‘kurwa’, ale już pierwszego dnia na stoku pojęłam, że muszę to chrześcijańskie postanowienie przełożyć na czas bliżej nieokreślony. Tym rzeczownikiem zresztą ochrzciłam pieszczotliwie deskę. Powinnam napisać filozoficzny esej, że krew, pot, sperma i łzy jak u Elda, wszystko oprócz łez się bowiem zgadza, ale chyba poprzestanę na stwierdzeniu, że było klawo i na fest. 
Odnalazłam ostatnio chyba za dużo ładu w barłogu mojego życia i z nudów i braku adrenaliny postanowiłam wszystko zburzyć.
Chyba sprawdzam po omacku granice własnej wytrzymałości. Miotam się między tym czego chcę a tym co muszę i bardzo się boję, że temu pierwszemu nie uda się wygrać. Wypite butelki wina, wypalone papierosy i tysiąckrotne pełne wsparcia analizy tematu
z osobami różnej płci, orientacji i wieku niewiele pomogą gdy przyjdzie mi się spowiadać

z życiowych planów. Czuję pętlę pobłażliwości, która wrzyna mi się w szyję, tylko że różowym konikom Pony takim jak ja żadnych pętli się nie zakłada. One tylko chcą być wolne i hasać po tęczy i nikt nie powinien ich za to karać. Może tego nie widać, ale ja naprawdę chciałabym wszystkim dookoła zrobić dobrze albo przynajmniej nie zrobić źle. Tymczasem czuję, że niektórzy uważają  inaczej. Nie życzę sobie wysłuchiwania, że 'poszukuję' i pełnego politowania milczącego oczekiwania aż 'mi przejdzie'. Dlatego uciekam od rzeczy, rozmów, luster, które pod maską troski i 'dbania o moje dobro' szydzą z mojej samorządności. Nie umiem negocjować gdy nie jestem słyszana. Nie chcę też i nie jestem psychicznie predestynowana do robienia ludziom na złość ani tym bardziej do srania we własne gniazdo, które wbrew temu, że chyba zostałam do niego podrzucona jakoś przypadkowo, lubię bardzo. I w tym jest sprzeczność, która mnie wykańcza bo nie widzę wyjścia, które nie wywoła burz z piorunami i tornadem. Stąd mój bierny opór, to chyba najlepsze określenie ale i tak będę zmuszona prędzej czy później spowodować little earthquake. Wcale nie cieszy mnie ta perspektywa. Mimo to wiem, że warto bo od siedmiu miesięcy dookoła dzieją się jakieś cuda. Grabaż miał rację, że w tym stanie ‘drzewa tańczą, domy stoją do góry nogami’. Liczę więc na kolejne cuda.
W końcu bycie konikiem Pony zobowiązuje.
Tak sobie teraz pomyślałam przeczytawszy mój lament, że nie ma to jak chcieć być traktowanym poważnie przez otoczenie a samemu w wieku 22 lat porównywać się do konika Pony. 

Bardzo lubię TO. Bardzo to chyba też nieliarsowe na ile się orientuję. 

Skala w jakiej pragnę wiosny i stopień mojego wzruszenia gdy czuję zajawkę ciepłego wiaterku na twarzy jest już nie do udżwignięcia. Jedyny plus tej chorej półrocznej zimy
i ciemności jest chyba taki, że póżniej jak pojebani doceniamy to, że kwiatek rośnie albo motylek lata. Przynajmniej ja, rok w rok gdy mogę w końcu nałożyć kusy płaczyk dostaję pijackiej euforii. Na którą to obecnie czekam, przyda się. Tak samo jak nowy Woody Allen.


I taki żarcik słowny na koniec. W. doszedł do wniosku, że hybrydę słowną oddającą nasze dwie podstawowe rozrywki ostatnich miesięcy stanowi słowo 'winieta'. Mniej bystrym podpowiem tylko, że pierwszym słowem jest 'wino'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz